środa, 23 października 2013

#26 Kawa na Orlenie za 1 zł.

Kawoholiczki w ciągłym ruchu, ręce w górę:)

Dziś w prostych żołnierskich słowach przekażę Wam dobrą wiadomość. Szkoda tylko, że tak późno.

Naklejkę z promocyjnego opakowania gum Orbit White (moich ulubionych) można wymienić na Orlenie na kawę za 1 zł, do wyboru do koloru:

· ESPRESSO Doppio
· Cafe Latte 210ml
· Honey Latte 210 ml
· Cappuccino 210ml
· Cafe Mocha 210ml
· Kawa Czarna 210 ml
· Kawa z mlekiem 210 ml
· Latte Macchiato 210 ml

Akcja trwa do 3 listopada. I wszystko pięknie, tylko promocyjne gumy dorwać trudno. A może tylko w moim mieście trudno:)

Wszelkie szczegóły tu:
http://www.mojorbit.pl/

A poza tym, że z braku aparatu zeskanowałam swoje gumy, to naprawdę wszystko z moją głową dobrze;)

czwartek, 17 października 2013

#25 Kaufland - gwarancja świeżości.

Niewiele rzeczy na świecie denerwuje mnie tak, jak przeterminowane produkty w sklepach spożywczych i drogeriach. Na szczęście mam nawyk sprawdzania daty ważności i kupienie czegoś 'po terminie' zdarzyło mi się chyba raz.

Sklepy Kaufland dają nam 'gwarancję świeżości'. Jeśli na półce znajdziemy przeterminowany produkt i zaniesiemy go do punktu obsługi klienta, to otrzymamy bon o wartości 5 zł do wykorzystania w sklepach sieci. Taki bon przysługuje nam raz dziennie, niezależnie od ilości znalezionych produktów.

Dlaczego sklep to robi? Moim zdaniem po prostu bardzo tanio kupuje sobie nasze milczenie. Gdybyśmy zadzwonili do SANEPIDu, to konsekwencje byłyby na pewno bardziej nieprzyjemne niż konieczność wypłacenia klientowi 5 zł w bonie. Produkty, które wskażemy, są usuwane ze sklepu błyskawicznie. Dlatego też nawet jeśli postanowimy jednak zadzwonić do SANEPIDu po odebraniu bonu, to kontrolerzy nie znajdą już żadnych nieprawidłowości. Nie zmienia to faktu, że nasz cel - czyli wyeliminowanie nieświeżego produktu zostaje osiągnięty. A skoro możemy otrzymać za to dodatkowo 5 zł na zakupy, to czemu nie?

Pozostałe oferowane 'gwarancje' dotyczą szybkiej obsługi przy stoiskach (np. z mięsem, wędliną, serami) oraz przy kasach. Jeśli nie wszystkie stoiska/kasy były czynne, a czekaliśmy dłużej niż 5 minut, to również przysługuje nam bon o wartości 5 zł. Mi nie zdarzyło się nigdy czekać dłużej, zresztą nie sądzę, żeby ktokolwiek tak naprawdę korzystał z tych dwóch gwarancji. Miałby stać w kolejce ze stoperem czy może przeglądać wraz z obsługą nagrania z monitoringu, żeby udowodnić czas oczekiwania?

niedziela, 6 października 2013

#24 Płyn do higieny (nie tylko) intymnej.

Niestety, nie udaje mi się dotrzymać danej samej sobie obietnicy 'co najmniej jednego posta na tydzień'. Przepraszam za to samą siebie i Was. Ale tłumaczyć się nie będę, bo przerodziłoby się to szybko w użalanie nad samą sobą - 'ach, jak ja cieżko pracuję, prawie jak w Egipcie przy piramidach';) Użalanie się konstuktywne nie jest i dlatego jako kobieta oszczędna także wobec czasu - swojego i cudzego - unikam go jak ognia.

A wracając do sedna...

Pewnego pięknego dnia ginekolog nakazał mi używanie płynu do higieny intymnej 'takiego a takiego'. Poszłam do apteki, potulnie kupiłam maleńką buteleczkę za około 30 zł, za jakieś 2 tygodnie drugą i trzecią. I powiedziałam sobie: STOP, szukamy zamiennika. Po wnikliwej (jak na laika) analizie składu wykryłam brak SLS. W tamtych czasach kryterium to spełniał jeden jedyny dorgeryjny żel, a mianowicie: Facelle intim Waschlotion SENSITIVE.

 Jest to produkt marki własnej Rossmanna, a co jak co - do kosmetyków produkowanych wg niemieckich restrykcyjnych norm mam zaufanie. Początkowo opakowanie miało pompkę i nasza miłość kwitła - nie dość, że był tak samo dobry jak apteczny i wygodny w użyciu, to jeszcze tani jak barszcz. Do tej pory jego cena waha się w okolicach 5-7 zł za 300 ml. Dodatkowo ma kwas mlekowy, wyciągi z rumianku i awokado, alantoinę i mocznik. Po prostu myć nie umierać:)


Później coś pokombinowano przy butelce - usunięto pompkę i chyba przy składzie - bo żel stał się bardziej gęsty i trudny do spłukaniaWtedy zaczęłam poszukiwania zamiennika zamiennika:)


I na szczeście znalazłam: żel intimelle, tym razem marki własnej Natury.

Także nie ma SLS, ma kwas mlekowy (szczegołowy skład zależy od wersji, ja kupuję je raczej losowo - nie mam ulubionej). Ma pompkę, jest rzadki i łatwo go dokładnie wypłukać, a kosztuje około 6-7 zł za 400 ml.

W tak zwanym międzyczasie ze zdziwieniem zauważyłam, że moja kiedyś trądzikowa skóra już trądzikowa nie jest i dotąd używane kosmetyki jej nie służą. Zaczęłam myć twarz żelami do higieny intymnej i eureka! Skóra nie jest ściągnięta, jest dokładnie oczyszczona z makijażu i ogólnie ma się znacznie lepiej, niż kiedy torturowałam ją specyfikami pokroju Clean&Clear. Żelu używam też do szyi i dekoltu.

Kiedy wyjeżdzam i nie chcę targać ze sobą pierdyliarda butelek, to żel do higieny intymnej służy mi także jako żel pod prysznic. Używam go też do mycia pędzli, bo delikatnie się z nimi obchodzi. Za czasów, kiedy chciało mi się paprać pół łazienki peelingiem kawowym, to żel do higieny intymnej był świetną bazą do niego:)

środa, 18 września 2013

#23 Jak korzystać ze zniżek?

Tytułowe pytanie może wydać się komuś najzwyczajniej w świecie głupie. No bo jak to 'jak'? Mamy zniżkę, kupujemy coś, oszczędzamy et voila. Ale czy na pewno? Fakt otrzymania zniżki może spowodować, że nasze wydatki paradoksalnie wzrosną.

W jaki sposób? Po pierwsze, możemy potraktować zniżkę jako pretekst do nieplanowanych zakupów i kupić coś zupełnie niepotrzebnego. Ale może zdarzyć się i tak, że planujemy kupić kurtkę. Wahamy się pomiędzy kilkoma sklepami. Mamy zniżkę do H&M, więc decydujemy się na kurtkę z tego sklepu, bo okazuje się najtańsza. Zniżka wynosi aż 25%, ale możemy wykorzystać ją tylko na jedną rzecz. Niech nasza kurtka kosztuje 300 zł. Oszczędzamy 75. Bardzo dużo, prawda? Jesteśmy zadowoleni i dochodzimy do wniosku, że w takim razie możemy kupić sobie coś jeszcze. I kończymy ze spodniami za stówkę - nieplanowanymi i niepotrzebnymi jak w pierwszym przykładzie.

Wtedy, zupełnie jak w reklamie ING raczej nam się wyda, niż zaoszczędzi. Na oba wyżej opisane mechanizmy liczą firmy, które 'obdarowują' nas hojnie żniżkami na swoje produkty. I pewnie jeszcze na kilka innych - takich jak np. budowanie naszej lojalności wobec marki. Świadomość działań marketingowców jest bardzo cenna.

Podsumujmy więc, jak (mądrze) korzystać ze zniżek? Powinniśmy wykorzystywać je tylko na zaplanowane wcześniej zakupy i nie wydawać zaoszczędzonej kwoty na coś innego. Nie możemy także używać ich jako pretekstu do nieplanowanych i niepotrzebnych zakupów. Ani działać wg schematu: mam kupony do McDonald's -> jem tam 5 razy częściej niż zwykle. Ja swoje kupony mam już od około 2 tygodni i nie wykorzystałam jeszcze ani jednego. Bo do McDonald's trafiam średnio raz w miesiącu i żadne zniżki tego nie zmienią. Nie zmienią też tego, co zamówię.

wtorek, 17 września 2013

#22 Kupony rabatowe McDonald's.

Oprócz słabości do coli, mam też niestety słabość do jedzenia z McDonald's. Uwielbiam ich McWrapy, sałatki i frytki. Zaglądam tam jednak rzadko z trzech względów. Staram się dbać jak najlepiej o swoje finanse, zdrowie i figurę. Dbanie o figurę wychodzi mi zdecydowanie najgorzej;)

McDonald's często organizuje akcje promocyjne, w ramach których kupony rabatowe są dostarczane do skrzynek lub rozdawane w centrach handlowych. Jeśli jednak Wy nie dostałyście swoich, możecie pobrać je ze strony McDonald's: http://www.mcdonalds.pl/kupony/

Kupony ważne są aż do 20 października. Co dla mnie ważne, nie są to rabaty rzędu kilkunastu groszy. Czasami możemy oszczędzić nawet około 10 zł - np. kiedy zdecydujemy się kupić dwa McZestawy powiększone, które z kuponem kosztowały będą tylko 25 zł, a normalnie, w zależności od wybranych kanapek co najmniej 10 zł więcej.

niedziela, 15 września 2013

#21 Domowe jedzenie 'na wynos'.

Począwszy od jutra będę miała okazję przypomnieć sobie, jak to jest spędzać poza domem po kilkanaście godzin dziennie. Oznacza to, że jeśli czegoś nie zabiorę ze sobą, będę musiała to kupić, często słono przepłacając.

Obiecałam sobie, że postaram się jak najwięcej jedzenia przygotowywać w domu, żeby nie dopuszczać do sytuacji, w której wpadam do pierwszego z brzegu kebaba albo McDonalda w stanie pt. 'taka jestem głodna, bierz wszystkie moje pieniądze, tylko mnie nakarm: byle czym, byle dużo i szybko'. A przynajmniej, żeby nie dopuszczać do niej zbyt często;)

Odgrzeję dwa 'stare kotleciki' pod postacią przepisów, które kiedyś już zamieściłam na pewnym portalu. Sama sobie chcę przypomnieć, że łatwo i szybko można zrobić sobie coś, co będzie choćby namiastką obiadu w sytuacji, kiedy na prawdziwy nie można liczyć. A może i ktoś z Was znajdzie inspirację?








Duże zdjęcie - 'Krabowa wiosna na wynos'

Składniki na 5 porcji:

makaron [500g]
paluszki krabowe [1 op.]
ogórek zielony [1 szt.] (długi)
rzodkiewki [1 pęczek]
cytryna [1 szt.]
sól
pieprz
oliwa z oliwek

Makaron wrzucam do wrzącej, mocno osolonej wody (łyżka stołowa soli) z odrobiną oliwy z oliwek. Woda musi dokładnie zalewać makaron. Przykrywam pokrywką, zakręcam gaz i zostawiam w spokoju.

W tak zwanym międzyczasie kroję paluszki krabowe na plasterki o grubości około 1 cm, a rzodkiewki i ogórka w dużą kostkę. Ogórka obieram ze skóry, bo nie ufam tym sklepowym na tyle, by jeść je ze skórką. Jeżeli natomiast macie takiego ogórka, któremu można zaufać, to polecam po dokładnym umyciu kroić ze skórką:) Wszystkie pokrojone składniki wrzucam oczywiście do dużego pojemnika.

Makaron odcedzam w stanie bardzo al dente, zaraz jak troszkę spęcznieje i straci ostatnie oznaki surowości tj. przegryziony nie będzie miał w środku białej warstwy.

Jeżeli ktoś potrafi ostudzić makaron tak, żeby się nie posklejał, to polecam go ostudzić. Ja niestety, mimo dodatku oliwy nie potrafię.

Wrzucam makaron do pojemnika, w którym czekają już na niego pozostałe składniki.

Po przekrojeniu cytrynki na pół wyciskam z niej sok, a potem łyżeczką wydłubuję resztki miąższu. Sokiem z miąższem oczywiście polewam sałatkę. Posypuję pieprzem. Mieszam.

Sałatkę przechowuję w lodówce i zabieram ze sobą w małym pojemniczku.

Mniejsze zdjęcie - 'Błyskawiczny lunch na wynos'

Składniki na 5 porcji:

makaron penne [500 g]
groszek konserwowy [1 ] (puszka)
kukurydza konserwowa [1 ] (puszka)
parówki [5 szt.]
cytryna [1 szt.]
pieprz
sól
oliwa z oliwek

Sposób przygotowania - analogicznie do przepisu wyżej.

Składniki i przyprawy można modyfikować w zależności od upodobań. Z racji tego, że jest to 'danie', które z założenia troszkę czasu ma przetrwać bez lodówki, nie polecam używania majonezu czy jajek.

Smacznego!



piątek, 13 września 2013

#20 Zniżki w H&M.

Tak jak napisałam w jednym z poprzednich postów, H&M należy do nielicznych sieciówek, których próg przestępuję.

Dziś chciałabym się z Wami podzielić dwoma sposobami na uzyskanie rabatu w tymże sklepie.

1) 25% rabatu na jeden wybrany produkt za zapisanie się na newsletter

https://www.hm.com/pl/newsletter

U mnie wiadomości te grzecznie trafiają do SPAMu, a swoje 25% zniżki wykorzystałam z dużą radością.

2) kupon na 5 zł za oddanie reklamówki używanych ubrań

Z tego sposobu jeszcze nie korzystałam. Chodzi o oddanie w dowolnym sklepie H&M reklamówki używanych ubrań - niezależnie od ich stanu i marki. Ubrania mają być czyste. Nie są przyjmowane buty ani tekstylia domowe, takie jak ręczniki, zasłony czy obrusy.

Nie jest sprecyzowane, ile rzeczy ma znajdować się w takiej siatce - w niektórych krajach wystarczą np. 3 rzeczy. Dziennie możemy oddać 2 takie reklamówki. Bon jest ważny pół roku i może być wykorzystany przy zakupach za minimum 40 zł. Kupony nie łączą się.

Szczegóły tu: http://www.hm.com/pl/longlivefashion

Na chwilę obecną nie mam żadnych niepotrzebnych ubrań, ani nie planuję zakupów w H&M. Jeśli jednak wezmę udział w akcji - na pewno zdam szczegółową relację.

wtorek, 10 września 2013

#19 Zapisywanie wydatków.

Duże pieniądze wyciekają nam zwykle z portfela małymi porcjami. A najgorsze jest to, że żyjemy sobie w błogiej nieświadomości tego faktu, a więc zupełnie tego nie kontrolujemy.

O zapisywaniu wydatków napisano już pierdyliard razy. Napiszę i ja, ale w wersji dla leniwych. Uważam, że wystarczy jeden miesiąc skrupulatnego zapisywania wydatków. Nasze nawyki są zwykle czymś stałym i analizując ten jeden jedyny miesiąc z pewnością będziemy w stanie zastanowić się nad naszymi wydatkami w sensie ogólnym.

Od strony technicznej: polecam mieć zawsze przy sobie malutki notesik i coś do pisania. Kolekcjonujemy paragony, a jeśli nie dostajemy rachunku, to najszybciej jak to możliwe zapisujemy kwotę i rzecz, którą za to kupiliśmy. Moje notatki miały formę 'dziennika' i były dość szczegółowe, bo dodatkowo zapisywałam gramatury i marki produktów - chciałam później mieć także możliwość porównania cen w różnych miejscach.

Na dobrą sprawę cała akcja 'zapisywanie wydatków' nie wymagała ode mnie wygospodarowania dodatkowego czasu, bo dane z paragonów spisywałam np. jadąc autobusem. Pełny makijaż też potrafię wykonać w autobusie, ale to i oddzielny temat, i nie dla wszystkich powód do dumy;)

Zapisywania nie musimy zaczynać od 'pierwszego'.  Możemy zacząć dowolnego dnia i zadbać tylko o to, by notatki obejmowały pełny miesiąc. Po jego upływie notatki powinnyśmy szczegółowo przeanalizować z podziałem na kategorie i wyciągnąć wnioski... Kategorie mogą być szerokie, typu: jedzenie i napoje, a mogą być bardzo wąskie, jak u mnie np. 'cola', którą podejrzewałam o bycie przyczyną znikania moich pieniędzy.

Całkiem słusznie. (Osoby wrażliwe na niezdrowe odżywianie proszone są o zamknięcie oczu.) Dziennie potrafiłam wypić 2 litry coli. Nawet kupując colę marki własnej np. Biedronki (całkiem dobrą, swoją drogą) za 2 zł/2l, miesięcznie wydajemy 60 zł. A jeśli jesteśmy nałogowcami, jak ja, to trzeba doliczyć colę kupowaną 'na mieście', za którą trzęsacymi się na colowym głodzie rękami wydajemy kolejne kilkadziesiąt zł miesięcznie.

100 zł na colę miesięcznie? Powiedziałam sobie: dość. Paradoksalnie, nie dopuszczam do sytuacji, żeby coli w mojej lodówce nie było. Pozwala mi to na mieście powiedzieć sobie: nie przepłacaj teraz, w domu wypijesz. Ale i w domu ograniczam się dość mocno i wydatki na colę udało mi się zmniejszyć o co najmniej 70%. Analogicznie latem postępuję z lodami. Zamiast na mieście wydawać na nie codziennie po kilka złotych, zawsze mam w zamrażarce wielkie pudło.

Inny przykład? Dawno dawno temu, kiedy moja sytuacja finansowa była jeszcze dużo lepsza, na pewnym babskim forum natknęłam się na wątek typu 'ile miesięcznie wydajecie na ubrania?'. Moje pierwsze myśli? 'Jak to miesięcznie, że niby ubrania kupować co miesiąc? Ja to przecież nic sobie nie kupuję!'.

Siadłam, zaczęłam rachunek sumienia i co wyszło? Kurtka za 110 zł, torebka za 50, balerinki za 35, botki za kolejne 50, cośtam w ciucholandzie za 15, bielizna za 110, kapcie za 20. W sumie 390 zł, w ciągu jednego tylko miesiąca. A naprawdę byłam święcie przekonana, że nie wydałam nic a nic. Była to dla mnie naprawdę ogromna nauczka. Teraz wydatki ubraniowe planuję i kontroluję, ale to także materiał na osobną notkę.

Uważam, że uświadomienie sobie swoich wydatków to ogromny krok w stronę oszczędzania. Skoro największy leń na świecie, czyli ja, był w stanie przez miesiąc zapisywać wydatki, to każdy może. I serdecznie do tego zachęcam.


piątek, 6 września 2013

#18 Gotowanie wody.

Waham się czasem, czy głosić na blogu oczywiste oczywistości. Jednak obserwując otoczenie (ze szczególnym zwróceniem uwagi na swojego chłopaka, który jak w dowcipie nawet wodę potrafi przypalić) widzę, że nie wszyscy mają wpojony nawyk oszczędzania.

Dlatego też osoby wiedzące, jak oszczędnie gotować wodę proszę o pominięcie posta. Całą resztę zapraszam natomiast do przeczytania kilku prostych rad.

Tańszy w eksloatacji jest klasyczny czajnik do gotowania wody na gazie. Chodzi nie tylko o ceny gazu i prądu, ale także o 'bezawaryjność' takiego czajnika - no bo co się może w nim zepsuć?:) Może się jedynie zakamienić, ale jak wspominałam w jednym z porpzednich postów - kamień łatwo i tanio usuniemy za pomocą octu.

'Ale w elektrycznym wodę gotuje się szybciej i oszczędzamy czas' - powiedziałby ktoś. Ja kompletnie się z tym nie zgadzam, bo nie jestem osobą stojącą bezczynnie nad czajnikiem aż do zagotowania wody. Nauczyłam się już dawno, że każde kilkadziesiąt sekund można wykorzystać.

Mój czajnik to bardzo tani model, który służy mi już kilka lat. Głównym kryterium jego wyboru była mała pojemność. Błędem, który popełniamy bardzo często jest bowiem nastawianie pełnego czajnika wody podczas gdy potrzebujemy jej 300 ml na zalanie jednej herbaty. To znacznie wydłuża czas gotowania, a tym samym zużycie gazu. Dlatego nauczyłam się nastawiać tylko tyle wody, ile potrzebuję.

Dobrze też, jeśli czajnik ma korek z gwizdkiem. Po pierwsze zamknie on naczynie, zmniejszając straty ciepła i przyspieszy proces gotowania. Po drugie uwolni nas od wspomnianego wyżej sterczenia nad czajnikiem w oczekiwaniu na wodę. Analogicznie, wodę np. na makaron także gotujemy w garnku przykrytym możliwie szczelną pokrywką.

sobota, 31 sierpnia 2013

#17 Peelingowe perpetuum mobile.

Moje peelingi zawsze znikały w zatraszającym tempie. Jako że nie mam w domu nikogo, kto mógłby je pożerać, wylewać do toalety lub podbierać, musiałam przyznać sama przed sobą, że po prostu zużywam je w nieprzyzwoitych ilościach.

Wyznaczyłam sobie cel: ograniczyć używanie sklepowych peelingów do minumum. I z dumą mogę przyznać, że dobrze mi idzie.

Stopy


Zdjęcie robione tosterem (znanej chińskiej marki: tablet, który pozwala na zrobienie zdjęcia tylko samemu sobie, więc jesli chcesz zrobić zdjęcie czemuś innemu, to się gimnastykuj, żeby jak najmniej ciebie było w kadrze) przedstawia moją nieśmiertelną trójcę złuszczaczy skóry ze stóp.

Od lewej: tarka i pilnik do stóp rossmannowskiej marki Fusswohl. Używam ich w duecie średnio raz na tydzień. Najpierw tarką usuwam co się da, a potem 'dopieszczam' pilnikiem, który ma stronę z większymi i mniejszymi drobinkami ściernymi.

W promocji za oba te przyrządy zapłacimy w sumie niewiele ponad 10 zł. Są praktycznie niezniszczalne, ponieważ się nie tępią. Lubi się natomiast czasem złamać rączka, co widać na załączonym obrazku i co dzieje się średnio raz na rok/półtora. Oznacza to, że za 10 zł peelingujemy sobie stopy calutki rok. Albo jeszcze dłużej, jeśli tak jak ja dojdziemy do wniosku, że brak rączki niespecjalnie przeszkadza.

Ogromną zaleta jest dla mnie także fakt, że zarówno pilnik jak i tarkę można łatwo i skutecznie wyczyścić - za pomocą mydła i szczoteczki. Czyni to je znacznie bardziej higienicznymi niż np. pumeksy.

Szczoteczka ze zdjęcia nie słuzy mi jednak do mycia tarki i pilnika, a do codziennego mycia stóp. Pozwala to na bieżąco pozbywać się martwego naskórka.

Ciało

 Nie polubiłam się z peelingiem kawowym. Co prawda kosztuje mniej niż sklepowe specyfiki i jest rzeczywiście skuteczny. Ale łazienka upaprana kawą to jednak nie jest coś, o czym marzę i kiedy po raz kolejny znalazłam ją w jakimś dziwnym zakamarku powiedziałam sobie: dość.

Na tę chwilę króluja u mnie ostra gąbka i peelingujące rękawiczki - najlepiej kupić dwie, co znacznie przyspieszy nasze peelingowanie. W połączeniu z żelem pod prysznic naprawdę świetnie złuszczają.

Jeśli dobrze trafimy, w za dwie tego typu rękawiczki również zapłacimy około 10 zł, a kupić je można praktycznie w każdej drogerii. Ze względów higienicznych oczywiście należy je zmieniać co jakiś czas, ale oszczędność i tak będzie znaczna.

Twarz

Na chwilę obecną jest to u mnie praktycznie ostatnia ostoja sklepowych peelingów. Jednak i tu powoli przekonuję się do perpetuum mobile, jakim jest szczoteczka do twarzy.




wtorek, 27 sierpnia 2013

#16 Sprzęt AGD i elektronika.

Logiczne wydawałoby się, że producenci sprzętu AGD, telefonów czy komputerów chcą wytwarzać dobre sprzęty, by w ten sposób dbać o renomę marki.

Jesli jednak zastanowimy się nad tym głębiej, czy rzeczywiście mają interes w tym, by wyprodukować lodówkę, która będzie działała 30 lat? Nie mają. Oznaczałoby to bowiem, że nową kupimy dopiero za rzeczone 30 lat. A przecież znacznie lepiej, gdybyśmy zrobili to już za 5 lat, albo nawet za 3, gdy obecna się zepsuje.

Przecież lodówkę można naprawić, zamiast kupować nową - powiedziałby ktoś. A to też nie byłoby w interesie producenta, więc zadbał o to, by naprawę nam utrudnić. Części mogą być niewymienialne lub trudnodostępne, albo po prostu zbyt drogie.

Co ciekawe, z terminem 'planned obsolescence' (= planowana żywotność/nieprzydatność) po raz pierwszy spotkałam się podczas zajęć na studiach kompletnie niezwiązanych z techniką. Nauka języka na zaawansowanym poziomie ma to do siebie, że ma się do czynienia z tekstami na przeróźne tematy i bardzo często można dowiedzieć się z nich interesujących rzeczy.

Wtedy nie udało mi się znaleźć zbyt wielu materiałów na ten temat. Po kilku latach natknęłam się jednak na kolejny program z serii 'Tajemnice korporacji', który szeroko omawia to zagadnienie, a także w dość stanowczy sposób rozprawia się z poczynaniami marki Apple.

Serdecznie polecam!

http://www.youtube.com/watch?v=PajUTzEZTsY


czwartek, 22 sierpnia 2013

#15 Ciucholandy internetowe.

Ceny ubrań w normalnych sklepach zwykle mają się nijak zarówno do naszych zarobków, jak i do jakości tychże szmatek. Moja noga przestępuje próg sieciówki tylko, gdy już naprawdę musi i zwykle jest to jedna z 'trójcy &', czyli C&A, H&M lub F&F.

Ogromna większość moich ubrań pochodzi natomiast z ciucholandów, zwanych też second-handami.

Ciucholandy stacjonarne mają oczywiście szereg niezaprzeczalnych zalet, o których także zamierzam napisać. Mają też jednak jedną poważną wadę: kupowanie w nich jest rodzajem loterii i wymaga czasu.

Kiedy więc nie mam czasu, używane ubrania kupuję przez internet. Do tej pory robiłam to tylko na allegro, zarówno od osób prywatnych, jak i od firm. Bardzo cenię sobie ten portal za system komentarzy i sankcji wobec Sprzedających, który pozwala mi jako klientowi czuć się bezpiecznie.

Zakupy w sklepach internetowych, jak uczy przykład kilku firm, są bardziej ryzykowne. Bardzo trudno jest mi się do nich przekonać, szczególnie jeśli sklep nie jest znany. Ostatnio jednak kupiłam kilka rzeczy w internetowym ciucholandzie, który mogę polecić - www.loompex.pl . Sklep zachęcił mnie do siebie oczywiście głównie ładnymi ubraniami. Ich wyjściowe ceny bywają wysokie, natomiast często zdarzają się przeceny i rabaty. Do tego wysyłka jest niedroga.

Chętnie dowiem się, jakie sprawdzone internetowe ciucholandy Wy odwiedzacie.

środa, 21 sierpnia 2013

#14 Inwentaryzacja.

Na główne źródło zarobków na życie zwykle wszyscy mamy jakiś pomysł. Troszkę gorzej jest, kiedy zachodzi potrzeba, by dorobić. A że znam na to kilka sposobów, to chętnie się nimi dzielę. Pierwszym, o którym już pisałam, była sprzedaż niepotrzebnych rzeczy na allegro - choć do tematu mam zamiar jeszcze wrócić i go rozwinąć o garść wskazówek.

Dziś napiszę o pracy przy inwentaryzacji. Zajmowałam się tym kilkakrotnie.

Co warto wiedzieć o inwentaryzacjach?

- odbywają się w godzinach nocnych; planowane godziny trzeba jednak przyjmować z przymrużeniem oka; raz skończyłam pracę o 3 w nocy, raz wróciłam do domu dopiero o 10 rano;

- zarobki zależą od wielkości miasta i ilości przepracowanych godzin i w moim przypadku było to 40-70 zł za noc;

- inwentaryzowane są duże sklepy, typu Tesco czy Kaufland, łącznie z magazynami; oznacza to, że równie dobrze można wylądować siedząc na skrzyneczce i całą noc licząc przyprawy, jak i przerzucając palety z kilkunastokilogramowymi zgrzewkami produktów; albo jeszcze przy perfumach czy alkoholu, które aż strach stłuc; albo na wielkiej drabinie, bo ktoś w magazynie powiesił ubrania pod samym sufitem i wtedy jedną rączką przusuwamy ubrania, drugą skanujemy kody i zastanawiamy się, czy i kiedy spadniemy;

- jeśli inwentaryzujemy w mieście, w którym mieszkamy, to trwa to zwykle 3 noce; inwentaryzacje wyjazdowe trwają jedną noc i otrzymujemy wtedy niewielki dodatek za dojazd;

- ogłoszenia o inwentaryzacjach pojawiają się na krótki czas przed nimi na najbardziej popularnych portalach z ogłoszeniami o pracę;

- podpisujemy umowę - zlecenie lub umowę o dzieło; pieniędzy nie dostajemy 'do ręki', a przelewem, dopiero po zakończeniu miesiąca kalendarzowego, co może oznaczać, że czekamy na nie około 30 dni;

- jesli pomylimy się przy liczeniu drogich produktów, możemy zostać 'wyrzuceni', co przy inwentaryzacji wyjazdowej oznacza, że czekamy bezczynnie do rana na autobus, który będzie odwoził wszystkich pracowników;

- przed inwentaryzacją musimy pojawić się na około 2-godzinnym szkoleniu, za które nikt nam nie płaci, a na którym uczymy się obsługiwać skaner, podpisujemy umowy etc.;

-przeciętny sklep jest inwentaryzowany w taki sposób 2 razy do roku, tak więc nie jest to zajęcie o regularnym charakterze;

Czy warto czy nie - trzeba ocenić samemu, ja chętnie odpowiem na wszelkie pytania:)

wtorek, 20 sierpnia 2013

#13 Szerszy kontekst oszczędzania.

Dziś chciałabym tylko w kilku słowach przedstawić bloga, który zainspirował mnie i zmotywował do założenia mojego.

Jego autor także pisze o oszczędzaniu, ale w znacznie szerszym kontekście. Porusza nie tylko tematy codziennych wydatków, ale także większych inwestycji - np. w mieszkanie czy kredytów. Jest głową czteroosobowej rodziny, a przy tym przesympatycznym człowiekiem, który stara się odpowiadać na wszystkie pytania czytelników.

http://jakoszczedzacpieniadze.pl/spis-tresci

poniedziałek, 19 sierpnia 2013

#12 Najtańszy odkamieniacz.

Raz do roku robię w domu generalne porządki i tak się składa, że właśnie przyszedł ten czas. Także podczas sprzątania szukam sposobów, by zminimalizować koszty, ale też ilość wdychanej chemii.

Od kilku lat używam octu spirytusowego do odkamieniania. Naprawdę działa - kwas znajdujący się w occie wchodzi w reakcję z kamieniem i rozpuszcza go.

Jak i gdzie stosuję ocet?

-  do czyszczenia toalety; wlewam solidną porcję i zostawiam na noc, a rano do wyboru: szorowanie szczotką lub szmatką

- do usuwania kamienia z tacki, która znajduje się pod suszarką do naczyń; nalewam po prostu troszkę octu na gąbkę do naczyń i szoruję

- do odkamieniania czajnika - wciąż mam taki tradycyjny metalowy do gotowania wody na gazie; wystarczy wlać do niego trochę octu i zagotować; pozbywamy się kamienia i wbrew moim wcześniejszym obawom - w czajniku nie pozostaje zapach octu; wystarczy tylko zagotowac jeszcze 2 razy wodę i wylać ją; kolejna na pewno nie będzie pachniała już ani trochę octem

- z ostatniej chwili: do usunięcia śladów kamienia z parapetu - powstały obok podstawki mojego jedynego kwiatka; tutaj akurat użyłam mocnego papierowego ręcznika nasączonego octem i obyło się bez szorowania, bo kamień poddał się po kilkakrotnym przetarciu

czwartek, 15 sierpnia 2013

#11 Pomagam - kupując.


Finansowa pomoc organizacji dobroczynnej lub osobie prywatnej wydaje się bardzo średnio wpisywać w jakikolwiek plan oszczędzania.

Okazuje się jednak, że jest miejsce, gdzie za grosze możemy kupić przekazane przez wolontariuszy przedmioty: ubrania, dodatki, buty, kosmetyki, książki, gry komputerowe, sprzęty domowe - podobnie jak na allegro. Jest jednak różnica - całość dochodu przekazywana jest na pomoc zwierzętom.

Miejscem tym jest forum dogomania, na którym organizowane są bazarki.



Na zdjęciu, które miało być takie fajne blogerskie, ale nie wyszło, znajdują się moje dotychczasowe bazarkowe łupy;)

- kamizelka; Papaya; poszukiwana przeze mnie dość długo  i kupiona za około 30 zł na bazarku, podczas gdy w sklepach kosztowały >100 zł, więc 'bez stówki nie podchodź';)
- koronkowa bluzeczka; no name; kosztowała około 5 zł i również była przedmiotem moich długich poszukiwań
- książka, 'Seks w wielkim mieście'; około 5 zł

Wszystkie ceny podałam bez wysyłki.

Link do aktualnych bazarków: http://www.dogomania.pl/forum/forums/99-Bazarek?s=1b5b955feafd9709d5b5864055d0ea0a

poniedziałek, 12 sierpnia 2013

#10 Płatności zbliżeniowe.

Kiedy bank przysłał mi kartę debetową, którą można płacić także zbliżeniowo, niespecjalnie się ucieszyłam.

Jeśli ktoś ukradnie nam taką kartę, to bez problemu może nią zapłacić. Jest, owszem, limit jednej transakcji - 50 zł. Ale dziennego limitu ilości transakcji nie ma, z tego co mi wiadomo. Tak więc, zanim zorientujmy się, że nie mamy karty i zdążymy ją zastrzec, to z konta może zniknąć nam spora suma.

Co prawda nie mi, bo jak pisałam z jednym z wcześniejszych postów, na RORze, do którego przypisana jest karta bardzo rzadko mam więcej niż 50 zł. Tak więc jakoś udało mi się uciszyć moje lęki i zacząć używać wspomnianej wyżej karty, także płacąc nią zbliżeniowo - bo szybko.

W miejsce moich nie do końca racjonalnych lęków pojawił się za to realny problem. Środki, które powinny przy płatności kartą ubywać z naszego konta na bieżąco, w przypadku zbliżeniówki są ściągane nawet z kilkudniowym opóźnieniem. Tylko nieliczne sklepy są w stanie rozliczyć się z bankiem w czasie rzeczywistym.

Może się okazać, że mamy w wyniku tego bardzo błędne pojęcie o stanie swojego konta. Widzimy na koncie załóżmy 1000 zł, biegniemy kupić lodówkę, w międzyczasie ściąga nam zaległe płatności zbliżeniowe i przy kasie/ bankomacie okazuje się, że na koncie mamy tak naprawdę 700 zł.

A że bardzo nie lubię mieć błędnego pojęcia o stanie swojego konta - praktycznie nie dokonuję już płatności zbliżeniowych.

czwartek, 8 sierpnia 2013

#9 Opłaty bankowe.

Tak, jak pisałam w jednym z poprzednich postów, jestem od kilku lat wierną fanką banku ING.

Mam darmowe:
- przelewy do wszystkich banków
- wypłaty z każdego bankomatu w Polsce
- wpłaty we wpłatomatach ING - czy w innych też - nie sprawdzałam

Jedyna opłata dotycząca mojego konta to 7 zł za kartę debetową, jeśli w danym miesiącu nie dokonam płatności kartą na kwotę co najmniej 200 zł.

Dlaczego właściwie piszę ten post? Ponieważ u osób, które przechowują na RORze większe kwoty, opłaty rzędu 7 zł za kartę czy 1 zł za przelew 'giną'. Bez regularnej i dokładnej analizy wyciągów przez długi okres możemy pozbywać się tych kilku(nastu) złotych miesięcznie, co w skali roku może dać nawet kilkaset złotych.

Co więcej, należy zwracać uwagę na wszystkie wiadomości i listy otrzymywane od banku. Mogą znajdować się w nich informacje o zmianach w regulaminie świadczenia usług.

W moim przypadku, na przykład, w pewnym momencie zmieniła się kwota wymaganych płatności kartą. Wzrosła o 100% - ze 100 zł na 200. Wstyd się przyznać, ale nie przeczytałam wiadomości od banku, traktując ją z góry jak SPAM. Po miesiącu naliczono mi wspomnane wcześniej 7 zł, co zauważyłam tylko dzięki temu, że regularnie przyglądam się wyciągowi w wersji online.

Podsumowując:
- uważnie wybierzmy konto
- regularnie analizujmy wyciągi
- czytajmy wiadomości od banku

A wtedy konto bankowe naprawdę może być darmowe:)

niedziela, 4 sierpnia 2013

#8 Zastaw się a postaw się.

Polska mentalność nie sprzyja rozsądnemu gospodarowaniu domowym budżetem.

Nie wypada odmówić, więc lądujemy na weselu osoby, której nie lubimy lub którą ledwo znamy. Z tejże okazji wydajemy 3- lub 4-cyfrową sumkę. Bo jakoś trzeba wyglądać, i prezent trzeba dać i czasem jeszcze dojechać i wynająć pokój.  Pół biedy, jeśli taki wydatek oznacza tylko nieznaczne uszczuplenie naszych oszczedności. Najgorzej, jeśli zapożyczamy się na taki cel.

Dziecku też się nie odmawia, więc dajemy się wmanewrować w dożywotni 'kontrakt' i zostajemy chrzestnymi. W niektórych rodzinach oczywiście wszystko toczy się dobrze. W niektórych zaś chrzestni są traktowani jak maszyna, z której po naciśnieciu odpowiedniego przycisku powinny wypadać prezenty. 'Weźmy X na chrzestną, bo jest bogata.' - naprawdę słyszę takie rzeczy. Od innej znajomej usłyszałam: 'Nie odwiedzam już mojego chrześniaka. Kiedyś chodziłam do niego co tydzień i za każym razem przed przyjściem słyszałam << Przyjdź, pewnie. Tylko wiesz, małemu przydałoby się ... (wpisz dowolną rzecz, na którą rodzice nie chcieli sami wydawać pieniędzy i nie były to rzeczy tanie) >> W końcu zaczęło mi brakować pieniędzy na moje wydatki, bo było mi wstyd odmawiać.'

Nie wstydźmy się odmawiać.

Ja w tym roku odrzuciłam 2 zaproszenia na wesele. Nie chcę się zapożyczać, a byłoby to konieczne. Żadna z par nie obraziła się na mnie. I chyba nawet ludzie nic nie mówią, ani nie wytykają mnie palcami:)

środa, 31 lipca 2013

#7 Gmail.


Gmail to wspaniały czasoszczędzacz i organizator. Pod warunkiem, że wiemy jak wykorzystywać jego funkcje.

Po pierwsze daje nam możliwość ściągania poczty z kilku kont. Co oznacza to w praktyce? Że zamiast logować się na jedno konto, potem drugie i potem piąte, to logujemy się tylko do gmaila i widzimy wszystko.

Jak dodać konta? Wchodzimy w Ustawienia za pomocą przycisku z trybikiem w prawym górnym rogu, potem w Konta i tam w prosty sposób dodajemy nasze adresy, zupełnie tak, jak byśmy się na nie logowali. Konta można także usunąć jednym kliknięciem.

Co jeszcze warto wiedzieć? Konta stanardowo sprawdzane są co około godzinę. Jeśli jednak czekamy na ważną wiadomość, to znów wchodzimy w Ustawienia-> Konta i przy wybranym adresie wciskamy 'Sprawdź pocztę teraz'. Co więcej, gmail się uczy i jeśli użyjemy tej funkcji 2-3 razy, to sam zacznie sprawdzać pocztę co kilka minut.

Od nas zależy też, czy pocztę za pomocą gmaila będziemy wysyłać tylko z głównego adresu, czy też z poszczególnych dodanych adresów. Możemy również zadecydować, czy wiadomości mają być usuwane z kont po przeniesieniu na gmaila, czy może powinny tam zostawać, a także o wielu innych drobiazgach. Po raz kolejny mam wrażenie, że twórcy gmaila pomysleli o wszystkim.

Zapytacie być może, jak to możliwe, że przy ściąganiu poczty z np. 5 kont nie powstaje bałagan? W dużej mierze przyczynia się do tego filtr spamu, najlepszy, z jakim miałam do czynienia. Także on się uczy - jeżeli nie odfiltruje jakiejś wiadomości, a my ręcznie przeniesiemy ją do Spamu, to następnym razem na pewno będzie już wiedział co zrobić z mailem z tego adresu lub o zbliżonej treści.

Ale najwięcej dobrego robią tutaj etykiety. Każda wiadomość jest automatycznie oznaczana etykieta adresu, z którego pochodzi. Etykiety mają róźne kolory i szybko się nauczymy, które wiadomości są służbowe, które prywatne, a które z konta, które założyliśmy specjalnie dla kochanka/i;)

Dodatkowo, mamy możliwość stworzenia swoich własnych etykiet i wybrania kolorów. Dwoma kliknięciami oznaczamy wiadomość wybraną etykietą. Mamy oczywiście możliwość wyświetlania wiadomości wg etykiet, czyli po kliknięciu na etykietę 'praca' w pasku po lewej widzimy tylko wiadomości związane z pracą.

Co może okazać się ważne, gmail jest kompatybilny ze wszelkimi urządzeniami mobilnymi z jakimi miałam do czynienia (smartfon, tablet). Jest też milion innych zalet, takich jak np. wyjątkowo częste zapisywanie kopii roboczych, duża pojemnosć skrzynki czy nawet możliwość dostosowania wyglądu poczty do swoich preferencji.

Chętnie odpowiem na wszelkie pytania dotyczące zagadnień opisanych wyżej, jednak tutaj nie chciałabym rozpisywać już więcej, bo może się okazać, że przebrnięcie przez post będzie bardzo trudne;)

poniedziałek, 29 lipca 2013

#6 Puder ziemniaczany.

Na moim poprzednim blogu poruszyłam kiedyś temat  'kryzysowych kosmetyków'. Wymienłam kilka produktów i sposobów, które z powodzeniem stosuję do dziś. Uznałam, że warto opisać je także tutaj, a z czasem uzupełnić o nowe pomysły.

O tym, że mąki ziemniaczanej można używać jako pudru słyszała chyba większość z nas. I pewnie też większość z nas podeszła do sprawy bardzo sceptycznie, wyobraźając sobie krochmal na twarzy i pory pozapychane tymże krochmalem.

U mnie nie ma krochmalu ani pozapychanych porów, jednak to drugie na pewno w dużej mierze zależy od cery.

Mąkę przesypałam do pojemniczka z sitkiem po sypkim pudrze. Nakładam ją pędzlem na podkład, a pod minimalną ilość normalnego (kolorowego) pudru. O dziwo, mąka nie bieli i matuje na bardzo długo. Kiedyś nie ruszałam się z domu bez pudru i pędzla. Teraz bez tego 'sprzętu' mogę wyjechać spokojnie nawet na cały dzień.

Oszczędzam czas, pieniądze i nerwy - czego chcieć więcej?

sobota, 27 lipca 2013

#5 Sprzedaż niepotrzebnych rzeczy na allegro.

Ze względu na szereg czynników generalne porządki nastawione na pozbywanie się niepotrzebnych rzeczy robię raz do roku. W oddzielnym poście zamierzam poruszyć temat 'trudnych rozstań z przedmiotami', dziś jednak chciałabym skupić się na aspekcie zarobkowym. Co więcej, napiszę dziś tylko o rzeczach, które nadają się do sprzedaży przez allegro. Są bowiem też takie przedmioty, które najkorzystniej spieniężymy zupełnie gdzie indziej.

Jak wynika z moich doświadczeń, spośród naszych znalezisk do sprzedaży na allegro mogą nadawać się:

- ubrania - ale tylko te w dobrym stanie, i najlepiej 'markowe'; a czemu markowe piszę w cudzysłowie? bo nie chodzi bynajmniej o marki pokroju Prady; największe wzięcie mają H&M i Atmosphere (Primark)
- buty - noszące minimalne ślady użycia
- dodatki, a w szczególności torebki
- kosmetyki - markowe perfumy z minimalnym zużyciem oraz nowa kolorówka

Kilka lat temu dobrze sprzedawały się także książki. Teraz dotyczy to już niestety tylko podręczników i to w sezonie oraz nielicznych poszukiwanych tytułów.

Jesli zastanawiasz się 'wystawić czy nie wystawić', to postaram się pomóc, dodając listę rzeczy, które udało mi się sprzedać jednorazowo, ale byłam zadowolona z zysku i nieraz bardzo nim zaskoczona:

- zestaw używanych lakierów do paznokci
- zestaw używanej sztucznej biżuterii oraz kilka sztuk osobno
- obudowy do telefonu
- najdziwniejsze: kolorowe karteczki do segregatora, zbierane przeze mnie w dzieciństwie - około 100 sztuk; wystawiłam na licytacji od złotówki, a osiągnęłam cenę około 30 zł

W tym roku moje porządki były mało owocne. Bardzo się z tego cieszę, ponieważ oznacza to, że w znaczący sposób udało mi się ograniczyć kupowanie rzeczy 'nie do końca potrzebnych'.

Co sprzedałam i ile zarobiłam (lub odzyskałam) w lipcu, który jeszcze się nie skończył? W nawiasach odejmuję prowizje pobrane przez serwis.

- 2 pary butów: za 17,49 oraz 24,99 = 42,48 (-1,05-1,50)
- legginsy F&F za 9,99 (-0,70)
- sukienkę pochodzącą ze sklepu boohoo.com za 17,49 (-1,22)
- perfumy marki Esprit z minimalnym ubytkiem za 27,49 (-1,37)
- torebkę - kopertówkę za 9,99 (-0,70)

Razem: 107,44 (-6,54 ) = 100,9

Nie zarabiam na kosztach wysyłki, ale także do nich nie dokładam, więc ten czynnik pomijam.

2 aukcje, w których ktoś klinął 'Kup' zakończyły się brakiem wpłaty i kontaktu, a więc brakiem zarobku. Co robić w takich sytuacjach? Napiszę w jednym z kolejnych postów.

Jedna aukcja na kwotę 9,99 oczekuje na wpłatę.

czwartek, 25 lipca 2013

#4 Mit Zary.

Zara w Polsce. Wyróźniające się projekty i wysokie ceny. Sklepy urządzone na wzór butików, w których zawsze panuje porządek. Sprzedawczynie w eleganckich garniturach. Te ubrania muszą być dobrej jakości, prawda?  I jeśli tylko masz pieniądze, to chętnie zapłacisz 400 zł za żakiet.

A co powiedział(a)byś na żakiet za 400 zł z H&M, F&F albo C&A? Że to absurd, bo przecież wiadomo, że oni szyją w Chinach albo w innej Turcji i że to ubrania na jeden sezon.

Jak myślisz, gdzie szyje Inditex - grupa, do której poza Zarą należą Bershka, Stradivarius i Oysho? Może w Hiszpanii? A może w Indiach albo Bangladeszu?

Wszystko jest teraz 'Made in (wpisz dowolny kraj, gdzie produkcja jest tania)'. Ale nie wszystko jest otoczone taką legendą jak Zara i nie wszystko tyle kosztuje.

Marka nie kryje się ze swoją dewizą - ' Nowa sukienka co 2 tygodnie, całkowita wymiana garderoby co kwartał'. Świadomie szyją więc ubrania na jeden sezon.

A im szybciej Ty to sobie uświadomisz, tym szybciej będziesz w stanie podjąć racjonalną decyzję. I zacząć oszczędzać.

Podaję link do programu, który potwierdza to, co już napisałam, ale także zgłębia temat.

Tajemnice korporacji. Odcinek 1: Toksyczne metki.

http://www.youtube.com/watch?v=VkrB5C0xczw

środa, 24 lipca 2013

#3 Surowce wtórne.


Nowa ustawa śmieciowa zachęca nas do segregacji odpadów niższymi opłatami za wywóz śmieci. Mieszkam w bloku, a w moim mieście wymagana jest segregacja częściowa. Surowce nadające się do ponownego przetworzenia (papier, plastik etc.) wrzucane są do jednego pojemnika, reszta śmieci do drugiego. Osoby niesegregujące śmieci płacą miesięcznie za wywóz śmieci 7 zł, segregujące 14 zł, a kwoty te naliczane są od osoby. Nietrudno więc zauważyć, że już  segregacja oznacza oszczędność, szczególnie dla gospodarstw domowych składających się z większej ilości osób.

Przy odrobinie chęci i miejsca możemy jednak znacznie powiększyć nasze oszczędności na śmieciach, a właściwie zacząć na nich zarabiać. Wystarczy zacząć dokładną segregację, a raz na kwartał zawieźć zebrane surowce do skupu. Warto znaleźć skup, który przyjmuje możliwie największą ilość tworzyw i do którego mamy blisko. W moim 'skupie' można sprzedać nie tylko papier i puszki, ale także np. plastikowe butelki, kapsle, inne metale. 

Sprzedawanie surowców wtórnych budzi w naszym kraju złe skojarzenia, ale co kwartał może przynieść kilkadziesiąt złotych zysku.A nawet więcej, w zależności od ilości domowników czy tego, co 'dzieje się' w domu. Dodatkowo skorzystają osoby, u których opłata za wywóz odpadów jest uzależniona od ich ilości.

Tak więc oszczędzanie polecam zacząć od generalnych porządków. Znajdziemy na pewno nie tylko surowce wtórne, dlatego temat 'zysków ze sprzątania' poruszę jeszcze niejednokrotnie.

I jeszcze kilka słów dla tych, którzy sądzą, że nie warto wysilać się, by oszczędzić lub zyskać małe kwoty. Po pierwsze, pamiętajmy, że małe kwoty składają się na większe. Ale to oklepany slogan i domyślam się, że nie do wszystkich przemawia.

Dla opornych polecam 'wizualizację oszczędności'. Przykładowo, na opłacie za wywóz śmieci oszczędzamy miesięcznie 7 zł. Rocznie daje to 84 zł. Mało? No może i faktycznie niewiele, kwota nie powala. Ale co możemy sobie za to kupić? Torebkę? Blender? 2 książki? No a przecież chcemy mieć te 2 książki, na które zawsze szkoda nam pieniędzy, albo ich brakuje, prawda?




wtorek, 23 lipca 2013

#2 Limit wydatków.


Od kilku lat jestem wierną klientą banku ING i planuję poświęcić mu osobny post.

Dziś napiszę o prostym sposobie na ustalenie sobie limitu wydatków, którego nie przekroczymy nawet w 'gorączce zakupów'.

W ING mam 2 konta.

Pierwsze z nich to ROR z kartą debetową, czyli taką, za której pomocą możemy płacić za zakupy i wypłacać środki tylko do wysokości stanu konta. Oznacza to, że jeśli na koncie mamy przykładowo 15 zł, a będziemy próbowali wypłacić 50 lub zapłacić tyle za zakupy, to transakcja w obu przypadkach zostanie odrzucona. Z wyboru nie mam żadnej karty kredytowej.

Drugie to otwarte konto oszczędnościowe (OKO), które możemy sami założyć sobie przez internet. W moim przypadku jego oprocentowanie wynosi 2,5%, co można nazwać oprocentowaniem żadnym, które w skali miesiąca przynosi mi zwykle kilkadziesiąt groszy 'zysku'. Do tego konta nie posiadam karty.

Po co mi więc ono? - mogłby zapytać ktoś. A ja spieszę z wyjaśnieniem.

Na RORze mam nie mniej, nie więcej, a 50 zł. Jest to mój limit wydatków, o którym pisałam na początku postu. Reszta pieniędzy leży bezpieczna na OKO. Pomiędzy kontami mogę wykonywać bezpłatne przelewy księgowane w czasie rzeczywistym, czyli natychmiast, 24/7. W portfelu staram się nie mieć więcej niż 15-30 zł.

Nie raz i nie dwa ten system uratował mnie przed nieprzemyślanymi wydatkami. Widzę piękną torebkę, tak bardzo chcę ją mieć, ale przypominam sobie, że na koncie mam 50 zł. Nie noszę przy sobie żadnego urządzenia z dostępem do internetu, więc nie mogę przelać pieniędzy z OKO. A zanim dotrę w miejsce, gdzie internet jest, to zwykle udaje mi się uciszyć chęć posiadania:)

Kiedy planuję większe zakupy, oczywiście ustalam sobie większy limit wydatków, ale jest on także nieprzekraczalny i chroni mnie przed wpadnięciem w szał zakupów.

Co w sytuacjach awaryjnych? Dzwonię do zaufanej osoby, prosząc o przelanie środków. Osoba ta zna mój login i hasło - nie wykrzykuję ich więc w miejscu publicznym. Dodatkowo, została poinstruowana, że 'Ło matko, jakie piękne buty' to w żadnym wypadku nie jest sytuacja awaryjna.

poniedziałek, 22 lipca 2013

#1 Gotowanie makaronu i ryżu.

Jakiś czas temu znalazłam banalnie prosty sposób, by ilość gazu zużywanego do gotowania makaronu i ryżu zmniejszyć praktycznie o połowę.

Zaczynamy jak zawsze - w garnku zakrytym możliwie szczelną pokrywką gotujemy wodę, do momentu wrzenia.

Następnie do wrzącej wody wrzucamy pożądaną ilość makaronu lub torebek ryżu, zakrywamy wspomnianą wyżej pokrywką i... zakręcamy gaz.

Ryż czy makaron powinny poleżakować tyle, ile normalnie byśmy je gotowali. Jeśli nie jesteśmy pewni, zawsze można sprawdzić ich twardość/miękkość i ewentualnie skierować na dodatkową minutkę leżakowania.

Taki sposób gotowania szybko wejdzie nam w nawyk. Dzięki niemu i kilku innym małym 'sztuczkom' widzę, że moje rachunki za gaz są wyraźnie niższe, niż rachunki znajomych prowadzących jednoosobowe gospodarstwa domowe.

Kilka drobnych dodatkowych uwag:
- by zapobiec wytraceniu ciepła przez wodę, nie przelewajmy jej do żadnego innego naczynia i nie zestawiajmy garnka na inny, zimny palnik
- sposób wypróbowałam tylko dla ryżu w torebkach; nie wiem, jak zachowałby się tradycyjny

niedziela, 21 lipca 2013

50 twarzy oszczędzania...

Albo i więcej - praktycznie tyle, ilu oszczędzających.

Oszczędzam z powodów bardzo prozaicznych - po to, by wystarczało mi pieniędzy 'od pierwszego do pierwszego'. Pobudki mogą być oczywiście całkiem inne. Można zaoszczędzone pieniądze odkładać: na dom, wesele, wakacje czy aparat fotograficzny. Znam też osoby, które wątpią w system emerytalny w naszym kraju lub marzą o wcześniejszej emeryturze.

Ale czym jest właściwie oszczędzanie?

Po pierwsze, racjonalnym zmniejszeniem wydatków. W kolejnych postach planuję podać 1001 sposobów na to, jak to zrobić.

Po drugie, zwiększeniem przychodów. Nie jestem w stanie podjąć kolejnej pracy o regularnym charakterze. Mam jednak kilka sposobów na całkiem legalne zdobycie dodatkowych środków, którymi także chętnie się podzielę.

A wreszcie, chciałabym na blogu poruszać także temat efektywnego zarządzania czasem. Nie możemy go pomnażać i dlatego nie powinniśmy go marnować, by mieć go jak najwięcej - nie tylko na zarabianie, ale też dla samych siebie.