sobota, 31 sierpnia 2013

#17 Peelingowe perpetuum mobile.

Moje peelingi zawsze znikały w zatraszającym tempie. Jako że nie mam w domu nikogo, kto mógłby je pożerać, wylewać do toalety lub podbierać, musiałam przyznać sama przed sobą, że po prostu zużywam je w nieprzyzwoitych ilościach.

Wyznaczyłam sobie cel: ograniczyć używanie sklepowych peelingów do minumum. I z dumą mogę przyznać, że dobrze mi idzie.

Stopy


Zdjęcie robione tosterem (znanej chińskiej marki: tablet, który pozwala na zrobienie zdjęcia tylko samemu sobie, więc jesli chcesz zrobić zdjęcie czemuś innemu, to się gimnastykuj, żeby jak najmniej ciebie było w kadrze) przedstawia moją nieśmiertelną trójcę złuszczaczy skóry ze stóp.

Od lewej: tarka i pilnik do stóp rossmannowskiej marki Fusswohl. Używam ich w duecie średnio raz na tydzień. Najpierw tarką usuwam co się da, a potem 'dopieszczam' pilnikiem, który ma stronę z większymi i mniejszymi drobinkami ściernymi.

W promocji za oba te przyrządy zapłacimy w sumie niewiele ponad 10 zł. Są praktycznie niezniszczalne, ponieważ się nie tępią. Lubi się natomiast czasem złamać rączka, co widać na załączonym obrazku i co dzieje się średnio raz na rok/półtora. Oznacza to, że za 10 zł peelingujemy sobie stopy calutki rok. Albo jeszcze dłużej, jeśli tak jak ja dojdziemy do wniosku, że brak rączki niespecjalnie przeszkadza.

Ogromną zaleta jest dla mnie także fakt, że zarówno pilnik jak i tarkę można łatwo i skutecznie wyczyścić - za pomocą mydła i szczoteczki. Czyni to je znacznie bardziej higienicznymi niż np. pumeksy.

Szczoteczka ze zdjęcia nie słuzy mi jednak do mycia tarki i pilnika, a do codziennego mycia stóp. Pozwala to na bieżąco pozbywać się martwego naskórka.

Ciało

 Nie polubiłam się z peelingiem kawowym. Co prawda kosztuje mniej niż sklepowe specyfiki i jest rzeczywiście skuteczny. Ale łazienka upaprana kawą to jednak nie jest coś, o czym marzę i kiedy po raz kolejny znalazłam ją w jakimś dziwnym zakamarku powiedziałam sobie: dość.

Na tę chwilę króluja u mnie ostra gąbka i peelingujące rękawiczki - najlepiej kupić dwie, co znacznie przyspieszy nasze peelingowanie. W połączeniu z żelem pod prysznic naprawdę świetnie złuszczają.

Jeśli dobrze trafimy, w za dwie tego typu rękawiczki również zapłacimy około 10 zł, a kupić je można praktycznie w każdej drogerii. Ze względów higienicznych oczywiście należy je zmieniać co jakiś czas, ale oszczędność i tak będzie znaczna.

Twarz

Na chwilę obecną jest to u mnie praktycznie ostatnia ostoja sklepowych peelingów. Jednak i tu powoli przekonuję się do perpetuum mobile, jakim jest szczoteczka do twarzy.




wtorek, 27 sierpnia 2013

#16 Sprzęt AGD i elektronika.

Logiczne wydawałoby się, że producenci sprzętu AGD, telefonów czy komputerów chcą wytwarzać dobre sprzęty, by w ten sposób dbać o renomę marki.

Jesli jednak zastanowimy się nad tym głębiej, czy rzeczywiście mają interes w tym, by wyprodukować lodówkę, która będzie działała 30 lat? Nie mają. Oznaczałoby to bowiem, że nową kupimy dopiero za rzeczone 30 lat. A przecież znacznie lepiej, gdybyśmy zrobili to już za 5 lat, albo nawet za 3, gdy obecna się zepsuje.

Przecież lodówkę można naprawić, zamiast kupować nową - powiedziałby ktoś. A to też nie byłoby w interesie producenta, więc zadbał o to, by naprawę nam utrudnić. Części mogą być niewymienialne lub trudnodostępne, albo po prostu zbyt drogie.

Co ciekawe, z terminem 'planned obsolescence' (= planowana żywotność/nieprzydatność) po raz pierwszy spotkałam się podczas zajęć na studiach kompletnie niezwiązanych z techniką. Nauka języka na zaawansowanym poziomie ma to do siebie, że ma się do czynienia z tekstami na przeróźne tematy i bardzo często można dowiedzieć się z nich interesujących rzeczy.

Wtedy nie udało mi się znaleźć zbyt wielu materiałów na ten temat. Po kilku latach natknęłam się jednak na kolejny program z serii 'Tajemnice korporacji', który szeroko omawia to zagadnienie, a także w dość stanowczy sposób rozprawia się z poczynaniami marki Apple.

Serdecznie polecam!

http://www.youtube.com/watch?v=PajUTzEZTsY


czwartek, 22 sierpnia 2013

#15 Ciucholandy internetowe.

Ceny ubrań w normalnych sklepach zwykle mają się nijak zarówno do naszych zarobków, jak i do jakości tychże szmatek. Moja noga przestępuje próg sieciówki tylko, gdy już naprawdę musi i zwykle jest to jedna z 'trójcy &', czyli C&A, H&M lub F&F.

Ogromna większość moich ubrań pochodzi natomiast z ciucholandów, zwanych też second-handami.

Ciucholandy stacjonarne mają oczywiście szereg niezaprzeczalnych zalet, o których także zamierzam napisać. Mają też jednak jedną poważną wadę: kupowanie w nich jest rodzajem loterii i wymaga czasu.

Kiedy więc nie mam czasu, używane ubrania kupuję przez internet. Do tej pory robiłam to tylko na allegro, zarówno od osób prywatnych, jak i od firm. Bardzo cenię sobie ten portal za system komentarzy i sankcji wobec Sprzedających, który pozwala mi jako klientowi czuć się bezpiecznie.

Zakupy w sklepach internetowych, jak uczy przykład kilku firm, są bardziej ryzykowne. Bardzo trudno jest mi się do nich przekonać, szczególnie jeśli sklep nie jest znany. Ostatnio jednak kupiłam kilka rzeczy w internetowym ciucholandzie, który mogę polecić - www.loompex.pl . Sklep zachęcił mnie do siebie oczywiście głównie ładnymi ubraniami. Ich wyjściowe ceny bywają wysokie, natomiast często zdarzają się przeceny i rabaty. Do tego wysyłka jest niedroga.

Chętnie dowiem się, jakie sprawdzone internetowe ciucholandy Wy odwiedzacie.

środa, 21 sierpnia 2013

#14 Inwentaryzacja.

Na główne źródło zarobków na życie zwykle wszyscy mamy jakiś pomysł. Troszkę gorzej jest, kiedy zachodzi potrzeba, by dorobić. A że znam na to kilka sposobów, to chętnie się nimi dzielę. Pierwszym, o którym już pisałam, była sprzedaż niepotrzebnych rzeczy na allegro - choć do tematu mam zamiar jeszcze wrócić i go rozwinąć o garść wskazówek.

Dziś napiszę o pracy przy inwentaryzacji. Zajmowałam się tym kilkakrotnie.

Co warto wiedzieć o inwentaryzacjach?

- odbywają się w godzinach nocnych; planowane godziny trzeba jednak przyjmować z przymrużeniem oka; raz skończyłam pracę o 3 w nocy, raz wróciłam do domu dopiero o 10 rano;

- zarobki zależą od wielkości miasta i ilości przepracowanych godzin i w moim przypadku było to 40-70 zł za noc;

- inwentaryzowane są duże sklepy, typu Tesco czy Kaufland, łącznie z magazynami; oznacza to, że równie dobrze można wylądować siedząc na skrzyneczce i całą noc licząc przyprawy, jak i przerzucając palety z kilkunastokilogramowymi zgrzewkami produktów; albo jeszcze przy perfumach czy alkoholu, które aż strach stłuc; albo na wielkiej drabinie, bo ktoś w magazynie powiesił ubrania pod samym sufitem i wtedy jedną rączką przusuwamy ubrania, drugą skanujemy kody i zastanawiamy się, czy i kiedy spadniemy;

- jeśli inwentaryzujemy w mieście, w którym mieszkamy, to trwa to zwykle 3 noce; inwentaryzacje wyjazdowe trwają jedną noc i otrzymujemy wtedy niewielki dodatek za dojazd;

- ogłoszenia o inwentaryzacjach pojawiają się na krótki czas przed nimi na najbardziej popularnych portalach z ogłoszeniami o pracę;

- podpisujemy umowę - zlecenie lub umowę o dzieło; pieniędzy nie dostajemy 'do ręki', a przelewem, dopiero po zakończeniu miesiąca kalendarzowego, co może oznaczać, że czekamy na nie około 30 dni;

- jesli pomylimy się przy liczeniu drogich produktów, możemy zostać 'wyrzuceni', co przy inwentaryzacji wyjazdowej oznacza, że czekamy bezczynnie do rana na autobus, który będzie odwoził wszystkich pracowników;

- przed inwentaryzacją musimy pojawić się na około 2-godzinnym szkoleniu, za które nikt nam nie płaci, a na którym uczymy się obsługiwać skaner, podpisujemy umowy etc.;

-przeciętny sklep jest inwentaryzowany w taki sposób 2 razy do roku, tak więc nie jest to zajęcie o regularnym charakterze;

Czy warto czy nie - trzeba ocenić samemu, ja chętnie odpowiem na wszelkie pytania:)

wtorek, 20 sierpnia 2013

#13 Szerszy kontekst oszczędzania.

Dziś chciałabym tylko w kilku słowach przedstawić bloga, który zainspirował mnie i zmotywował do założenia mojego.

Jego autor także pisze o oszczędzaniu, ale w znacznie szerszym kontekście. Porusza nie tylko tematy codziennych wydatków, ale także większych inwestycji - np. w mieszkanie czy kredytów. Jest głową czteroosobowej rodziny, a przy tym przesympatycznym człowiekiem, który stara się odpowiadać na wszystkie pytania czytelników.

http://jakoszczedzacpieniadze.pl/spis-tresci

poniedziałek, 19 sierpnia 2013

#12 Najtańszy odkamieniacz.

Raz do roku robię w domu generalne porządki i tak się składa, że właśnie przyszedł ten czas. Także podczas sprzątania szukam sposobów, by zminimalizować koszty, ale też ilość wdychanej chemii.

Od kilku lat używam octu spirytusowego do odkamieniania. Naprawdę działa - kwas znajdujący się w occie wchodzi w reakcję z kamieniem i rozpuszcza go.

Jak i gdzie stosuję ocet?

-  do czyszczenia toalety; wlewam solidną porcję i zostawiam na noc, a rano do wyboru: szorowanie szczotką lub szmatką

- do usuwania kamienia z tacki, która znajduje się pod suszarką do naczyń; nalewam po prostu troszkę octu na gąbkę do naczyń i szoruję

- do odkamieniania czajnika - wciąż mam taki tradycyjny metalowy do gotowania wody na gazie; wystarczy wlać do niego trochę octu i zagotować; pozbywamy się kamienia i wbrew moim wcześniejszym obawom - w czajniku nie pozostaje zapach octu; wystarczy tylko zagotowac jeszcze 2 razy wodę i wylać ją; kolejna na pewno nie będzie pachniała już ani trochę octem

- z ostatniej chwili: do usunięcia śladów kamienia z parapetu - powstały obok podstawki mojego jedynego kwiatka; tutaj akurat użyłam mocnego papierowego ręcznika nasączonego octem i obyło się bez szorowania, bo kamień poddał się po kilkakrotnym przetarciu

czwartek, 15 sierpnia 2013

#11 Pomagam - kupując.


Finansowa pomoc organizacji dobroczynnej lub osobie prywatnej wydaje się bardzo średnio wpisywać w jakikolwiek plan oszczędzania.

Okazuje się jednak, że jest miejsce, gdzie za grosze możemy kupić przekazane przez wolontariuszy przedmioty: ubrania, dodatki, buty, kosmetyki, książki, gry komputerowe, sprzęty domowe - podobnie jak na allegro. Jest jednak różnica - całość dochodu przekazywana jest na pomoc zwierzętom.

Miejscem tym jest forum dogomania, na którym organizowane są bazarki.



Na zdjęciu, które miało być takie fajne blogerskie, ale nie wyszło, znajdują się moje dotychczasowe bazarkowe łupy;)

- kamizelka; Papaya; poszukiwana przeze mnie dość długo  i kupiona za około 30 zł na bazarku, podczas gdy w sklepach kosztowały >100 zł, więc 'bez stówki nie podchodź';)
- koronkowa bluzeczka; no name; kosztowała około 5 zł i również była przedmiotem moich długich poszukiwań
- książka, 'Seks w wielkim mieście'; około 5 zł

Wszystkie ceny podałam bez wysyłki.

Link do aktualnych bazarków: http://www.dogomania.pl/forum/forums/99-Bazarek?s=1b5b955feafd9709d5b5864055d0ea0a

poniedziałek, 12 sierpnia 2013

#10 Płatności zbliżeniowe.

Kiedy bank przysłał mi kartę debetową, którą można płacić także zbliżeniowo, niespecjalnie się ucieszyłam.

Jeśli ktoś ukradnie nam taką kartę, to bez problemu może nią zapłacić. Jest, owszem, limit jednej transakcji - 50 zł. Ale dziennego limitu ilości transakcji nie ma, z tego co mi wiadomo. Tak więc, zanim zorientujmy się, że nie mamy karty i zdążymy ją zastrzec, to z konta może zniknąć nam spora suma.

Co prawda nie mi, bo jak pisałam z jednym z wcześniejszych postów, na RORze, do którego przypisana jest karta bardzo rzadko mam więcej niż 50 zł. Tak więc jakoś udało mi się uciszyć moje lęki i zacząć używać wspomnianej wyżej karty, także płacąc nią zbliżeniowo - bo szybko.

W miejsce moich nie do końca racjonalnych lęków pojawił się za to realny problem. Środki, które powinny przy płatności kartą ubywać z naszego konta na bieżąco, w przypadku zbliżeniówki są ściągane nawet z kilkudniowym opóźnieniem. Tylko nieliczne sklepy są w stanie rozliczyć się z bankiem w czasie rzeczywistym.

Może się okazać, że mamy w wyniku tego bardzo błędne pojęcie o stanie swojego konta. Widzimy na koncie załóżmy 1000 zł, biegniemy kupić lodówkę, w międzyczasie ściąga nam zaległe płatności zbliżeniowe i przy kasie/ bankomacie okazuje się, że na koncie mamy tak naprawdę 700 zł.

A że bardzo nie lubię mieć błędnego pojęcia o stanie swojego konta - praktycznie nie dokonuję już płatności zbliżeniowych.

czwartek, 8 sierpnia 2013

#9 Opłaty bankowe.

Tak, jak pisałam w jednym z poprzednich postów, jestem od kilku lat wierną fanką banku ING.

Mam darmowe:
- przelewy do wszystkich banków
- wypłaty z każdego bankomatu w Polsce
- wpłaty we wpłatomatach ING - czy w innych też - nie sprawdzałam

Jedyna opłata dotycząca mojego konta to 7 zł za kartę debetową, jeśli w danym miesiącu nie dokonam płatności kartą na kwotę co najmniej 200 zł.

Dlaczego właściwie piszę ten post? Ponieważ u osób, które przechowują na RORze większe kwoty, opłaty rzędu 7 zł za kartę czy 1 zł za przelew 'giną'. Bez regularnej i dokładnej analizy wyciągów przez długi okres możemy pozbywać się tych kilku(nastu) złotych miesięcznie, co w skali roku może dać nawet kilkaset złotych.

Co więcej, należy zwracać uwagę na wszystkie wiadomości i listy otrzymywane od banku. Mogą znajdować się w nich informacje o zmianach w regulaminie świadczenia usług.

W moim przypadku, na przykład, w pewnym momencie zmieniła się kwota wymaganych płatności kartą. Wzrosła o 100% - ze 100 zł na 200. Wstyd się przyznać, ale nie przeczytałam wiadomości od banku, traktując ją z góry jak SPAM. Po miesiącu naliczono mi wspomnane wcześniej 7 zł, co zauważyłam tylko dzięki temu, że regularnie przyglądam się wyciągowi w wersji online.

Podsumowując:
- uważnie wybierzmy konto
- regularnie analizujmy wyciągi
- czytajmy wiadomości od banku

A wtedy konto bankowe naprawdę może być darmowe:)

niedziela, 4 sierpnia 2013

#8 Zastaw się a postaw się.

Polska mentalność nie sprzyja rozsądnemu gospodarowaniu domowym budżetem.

Nie wypada odmówić, więc lądujemy na weselu osoby, której nie lubimy lub którą ledwo znamy. Z tejże okazji wydajemy 3- lub 4-cyfrową sumkę. Bo jakoś trzeba wyglądać, i prezent trzeba dać i czasem jeszcze dojechać i wynająć pokój.  Pół biedy, jeśli taki wydatek oznacza tylko nieznaczne uszczuplenie naszych oszczedności. Najgorzej, jeśli zapożyczamy się na taki cel.

Dziecku też się nie odmawia, więc dajemy się wmanewrować w dożywotni 'kontrakt' i zostajemy chrzestnymi. W niektórych rodzinach oczywiście wszystko toczy się dobrze. W niektórych zaś chrzestni są traktowani jak maszyna, z której po naciśnieciu odpowiedniego przycisku powinny wypadać prezenty. 'Weźmy X na chrzestną, bo jest bogata.' - naprawdę słyszę takie rzeczy. Od innej znajomej usłyszałam: 'Nie odwiedzam już mojego chrześniaka. Kiedyś chodziłam do niego co tydzień i za każym razem przed przyjściem słyszałam << Przyjdź, pewnie. Tylko wiesz, małemu przydałoby się ... (wpisz dowolną rzecz, na którą rodzice nie chcieli sami wydawać pieniędzy i nie były to rzeczy tanie) >> W końcu zaczęło mi brakować pieniędzy na moje wydatki, bo było mi wstyd odmawiać.'

Nie wstydźmy się odmawiać.

Ja w tym roku odrzuciłam 2 zaproszenia na wesele. Nie chcę się zapożyczać, a byłoby to konieczne. Żadna z par nie obraziła się na mnie. I chyba nawet ludzie nic nie mówią, ani nie wytykają mnie palcami:)