wtorek, 10 września 2013

#19 Zapisywanie wydatków.

Duże pieniądze wyciekają nam zwykle z portfela małymi porcjami. A najgorsze jest to, że żyjemy sobie w błogiej nieświadomości tego faktu, a więc zupełnie tego nie kontrolujemy.

O zapisywaniu wydatków napisano już pierdyliard razy. Napiszę i ja, ale w wersji dla leniwych. Uważam, że wystarczy jeden miesiąc skrupulatnego zapisywania wydatków. Nasze nawyki są zwykle czymś stałym i analizując ten jeden jedyny miesiąc z pewnością będziemy w stanie zastanowić się nad naszymi wydatkami w sensie ogólnym.

Od strony technicznej: polecam mieć zawsze przy sobie malutki notesik i coś do pisania. Kolekcjonujemy paragony, a jeśli nie dostajemy rachunku, to najszybciej jak to możliwe zapisujemy kwotę i rzecz, którą za to kupiliśmy. Moje notatki miały formę 'dziennika' i były dość szczegółowe, bo dodatkowo zapisywałam gramatury i marki produktów - chciałam później mieć także możliwość porównania cen w różnych miejscach.

Na dobrą sprawę cała akcja 'zapisywanie wydatków' nie wymagała ode mnie wygospodarowania dodatkowego czasu, bo dane z paragonów spisywałam np. jadąc autobusem. Pełny makijaż też potrafię wykonać w autobusie, ale to i oddzielny temat, i nie dla wszystkich powód do dumy;)

Zapisywania nie musimy zaczynać od 'pierwszego'.  Możemy zacząć dowolnego dnia i zadbać tylko o to, by notatki obejmowały pełny miesiąc. Po jego upływie notatki powinnyśmy szczegółowo przeanalizować z podziałem na kategorie i wyciągnąć wnioski... Kategorie mogą być szerokie, typu: jedzenie i napoje, a mogą być bardzo wąskie, jak u mnie np. 'cola', którą podejrzewałam o bycie przyczyną znikania moich pieniędzy.

Całkiem słusznie. (Osoby wrażliwe na niezdrowe odżywianie proszone są o zamknięcie oczu.) Dziennie potrafiłam wypić 2 litry coli. Nawet kupując colę marki własnej np. Biedronki (całkiem dobrą, swoją drogą) za 2 zł/2l, miesięcznie wydajemy 60 zł. A jeśli jesteśmy nałogowcami, jak ja, to trzeba doliczyć colę kupowaną 'na mieście', za którą trzęsacymi się na colowym głodzie rękami wydajemy kolejne kilkadziesiąt zł miesięcznie.

100 zł na colę miesięcznie? Powiedziałam sobie: dość. Paradoksalnie, nie dopuszczam do sytuacji, żeby coli w mojej lodówce nie było. Pozwala mi to na mieście powiedzieć sobie: nie przepłacaj teraz, w domu wypijesz. Ale i w domu ograniczam się dość mocno i wydatki na colę udało mi się zmniejszyć o co najmniej 70%. Analogicznie latem postępuję z lodami. Zamiast na mieście wydawać na nie codziennie po kilka złotych, zawsze mam w zamrażarce wielkie pudło.

Inny przykład? Dawno dawno temu, kiedy moja sytuacja finansowa była jeszcze dużo lepsza, na pewnym babskim forum natknęłam się na wątek typu 'ile miesięcznie wydajecie na ubrania?'. Moje pierwsze myśli? 'Jak to miesięcznie, że niby ubrania kupować co miesiąc? Ja to przecież nic sobie nie kupuję!'.

Siadłam, zaczęłam rachunek sumienia i co wyszło? Kurtka za 110 zł, torebka za 50, balerinki za 35, botki za kolejne 50, cośtam w ciucholandzie za 15, bielizna za 110, kapcie za 20. W sumie 390 zł, w ciągu jednego tylko miesiąca. A naprawdę byłam święcie przekonana, że nie wydałam nic a nic. Była to dla mnie naprawdę ogromna nauczka. Teraz wydatki ubraniowe planuję i kontroluję, ale to także materiał na osobną notkę.

Uważam, że uświadomienie sobie swoich wydatków to ogromny krok w stronę oszczędzania. Skoro największy leń na świecie, czyli ja, był w stanie przez miesiąc zapisywać wydatki, to każdy może. I serdecznie do tego zachęcam.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz